top of page

refleksja o szczęściu

meteorologicznie

Chyba każdy piszący ma w swoim dorobku ckliwe tworki-potworki, które z racji swojej treści nie powinny w ogóle mieć racji bytu, ale z sentymentu żal je wyrzucać czy chować po szufladach. Ja też mam parę takich potworków, które jednak lubię, ponieważ powstały w okresach dla mnie najckliwszych, a zarazem - najchętniej wspominanych. Ckliwość nie zawsze jest zła, pomimo, że jest grafomańska. Czasami jest wręcz potrzebna, by wyważyć gorzkie przeżycia i nieco osłodzić trudy życia. 

Ckliwości

unieś mnie na ręce w stronę nieskończoności
te zimne płatki śniegu niech obmyją moją twarz
bo widzisz życie nie różni się od śmierci
tyle tylko że mamy jej świadomość



uwiedź mnie na gęstwinie różowych chmur
niech chociaż tam grzeszność będzie cnotą
a potem wybuchnę wulkanem popiołu
i spadnę w rzeczywistość grzmieniem piorunu

niech ciepło oplecie zmarznięte konary
niech wreszcie bzy wykwitną fioletem
cóż człowiek może z miłością zdziałać
gdy ciągle parasolkę nosi

 

piszesz swawolnie rozkosz na tapczanie

łąka twoich słów rozsiewa błogi czar
zamknięte powieki rumienią się na różowo
i odbija się nadgryzioną pizzą z podwójnym serem



światła latarni dogorywają w zmęczeniu
a noc w uśmiechu pokazuje żółte zęby
ta kawa smakuje tak jakoś malinowo
z tęsknotą wyparowuje z niej życie


szczęście jest prostolinijną fikcją
tak niezbędną jak sikanie po piwie

nie mogę sobie ciebie przypomnieć
a jeszcze w niedzielę chodziliśmy po Półwiejskiej
szukaliśmy złota na końcu tęczy
chociaż liście zżółkły ze zmartwienia

 

cisza nocna pachnie tortem urodzinowym
nie pamiętam który to już rok
i jeden prezent dostałam, od ciebie
z czerwoną wstążką i mikołajem na papierze

 

wypatruję pustułkę nad miastem
w rytm stukającego pociągu relacji Szczecin-Lublin
kawa sparzyła mi rano język gdy łykałam ciepło

i w pośpiechu gubię kluczyk ale nie wiem od czego



popijam czerwony płyn z plastikowego kubka
źrenice rozkloszowały się jak zając na płótnie
nic się nie zmieniło ani ja nie dorosłam
i pierwszy śnieg spadł dziś nad ranem


 

kamienice skąpane błyszczą w świetle latarń

i siewca stoi dumnie w kapeluszu liścia Tilii

a na Kaponierze samochody świecą oczyma

przekrzykując się gwarnie klaksonem



znów czapki na łby szaliki na szyję

za to najbardziej kocham tę jesień

dni przepędzone nocą za długą

i herbata smakuje cynamonem

 

tylko w palmiarni jak zawsze to samo

choć park Wilsona dawno zrzucił liście

i na Jeżyckim już nie ma truskawek

tylko wrześniowe pyry i śliwki węgierki

a świat wzdycha mgłą szczęśliwą

zakrywając się chmurą przed chłodem

bo ludzie normalnieją, wreszcie odeszło słońce

31.10.2006

jesień

cztery pory Podlasia

poranny brzask ostudzi rdza rosy
powstałej tuż przed słońcem
na łące praca wre cicho
pod moimi stopami - życie



w tym zakątku mojego świata
pachnące siano, taniec świerszczy 
szepnę nie zagłuszając mowy traw
- zdrzemnij się przed świtem



cytrynowe przemijanie grabów
przemienia się w złoto jesieni
opadłe szyszki dostojnych świerków
dumnie strzegą lasu



gdy śnieg bielą mruży oczy
a mróz chrzęści złowieszczo
do bocianów mi znów tęskno
czarnobiałych ambasadorów Podlasia





--- gdy zachodzi Słońce i chowając się za drzewami tylko już delikatnie zerka, a wrzask podnieconych żab powoli dominuje nad ciszą, zakładam ciepły sweter i wychodzę w zmierzch - zielone trawy oprószone kwiecistą paletą barw szarzeją wraz z zapadaniem mroku, wydzielając ten charakterystyczny wilgotny zapach - chrzęści piasek pod stopami, w oddali szczekają psy, spokojna wieś układa się do snu, bezpiecznie zakryta ciemnością ---

pozostałość zmysłów

gwiżdżesz samotnie niemrawym basem

wypalone szczątki przeszłości łaskoczą w gardło

niebyt w kolorze wrzosowym czesze mi włosy

zakrywając uszy nic nie słyszące



przemijanie szczyci się zapachem bzu

który czasem wpadał do nas przez okno

pozostały jedynie linie papilarne na dłoni

i odcisk spierzchniętych z zimna ust


rozum przestał rozumować

serce przestało kochać

śnieg przydepcze resztki

zjedzone przez szarego kota

bottom of page