deficyt
moralność
Pisanie o samej sobie - cóż, troszkę zawiewa próżnością. Ale czasami, kiedy jest mi źle, albo sama nie wiem, o co mi chodzi, próbuję ten cały chaos swoich myśli przelać na papier. Z różnym skutkiem, przyznaję pokornie, podkreślając, że poezja ma to do siebie (na szczęście!), że jest metaforyczna. Nic, co poniżej, nie jest dosłowne. Kłaniam się.
Ja. Czyli o sobie samej.
ranek marzył o moralności
którą dawno zaprzedałam
grzeszność nieromantyczna
rozsadza mi mózg
moralność zabrania marzyć
kobietom o pustych dłoniach
perwersja bywa przywilejem panów
w drogich garniturach
zakładając nogę na nogę
obejmuję się tęsknotą
nie mam nic czym mogłabym
handlować w niebie
kurczy się moja kobiecość
Sodomą barokową - iluzjonistką
z kapelusza nie wyszło nigdy żadne zwierzę
nawet przysłowiowy królik
(w rejestrze płac ukryto deficyt
zadośćuczynienia
za matczyny przymus zamążpójścia)
autopsja zalewa kartki pamiętnika
kolokwialnie przesadzonej obłudy
- to de Sade mnie miłością uczył
trudno krzyczeć z rozkoszy gdy powietrza brak
a maska gazowa uciska mózg
fantasmagorią dyszę na płótnie prześcieradeł
na wpół spalonych ezoteryką wróżebną
- tarotem z kart kalendarza -
ani etat cięć ani inny paradoksalny pierwiastek
nie pokojowa nagroda publiczności
nawet nie mrzonka, nie zachcianka
a ciało drży
zaspokojone wyrzutem sumienia
upitego samotnym mogito
na przekór dudniących kroków windykatora
intensywnie się pielęgnuję
od pięty po mózg zakrwawiony odciskiem
sól mi przyjdzie sypać na marmurowe pościele
gdy na złość wyłączą ogrzewanie
Cegła wypłynęła na powierzchnię jeziora
po milionach milionów lat
ucztuję to zatem winną czerwienią
- wreszcie jesteś na wyciągnięcie ręki
ja jestem rozkosznie dalekoodległa
ucztuję swe zmartwychwstanie spóźnione
rozpalonym przełykiem i gorączką na twarzy
biała czerń stała się nagle rzeczywistością
wszak co niemożliwe w zasadzie jest realne
spocone myśli przegryzam kpiną
ocalonego rozbitka z wyspy Fidżi
on też karmił się złudzeniem bezludności
do czasu ujrzenia kondoma na brzegu
Choć o radości się nie czyta
bo radość się czuje - jestestwo moje radosne być powinno
gdyż miłość minęła wraz ze zmianą daty
z wczorajszego piwa na dzisiejsze śniadanie
ars amandi
cierpliwość
łososiowy kwiat
oddzielę fizyczność grubą czarną linią od reszty
którą brutalnie zamażę półpłynnym korektorem
naiwnie trwające dwudziestoczteroletnie niepowodzenie
przemieni się w złoto wyuzdanej lekkomyślności
rozum dominuje w tym związku toksycznym
informacje przechodzą prędko byle bez odzewu
nie mam uczuć wyższych poza zwykłą przyjemnością
wynikającą z krótkotrwałego powiewu orgazmu
moja ściana krwawi fioletem w łososiowy kwiat
współgra z podłogą z plastiku udającego drewno
paradoksalnie tak ma być bo wszystko jest iluzją
nawet ta gorąca herbata w rzeczywistości mrozi mi palce
Poetką nie jestem, za mało odczuwam
nie będę też żoną, matką ni kochanką
poczekam na odwilż by jednorazowo
zatopić twarz w półnagim zachwycie
ból głowy
człowieczeństwo moje zapadło w sen zimowy
hibernuje już paręnaście lat
- wbrew ograniczeniu prędkości wznosi się i upada
w rytm stąpania kocich łap
wraz z wiosną do wróżki pójdę
nasyci mnie złudzeniem
bo optyka to tylko poezja
oglądana przez lupę
papieros otula pustkę
ramieniem zanikającym w powietrzu
pierdolę
nie warto
choć słoną materializacją wstydu
spływa zbyt mocny makijaż
słowa
powtarzane milionkrotnie
nabierają nonsensu
negacją
trzeźwieje wzrok
- świat się prostuje
czas głowę do góry wznieść
i z szeptem na wargach
kolokwialnie rzecz całościowo ujmując
rzeknąć "pierdolę"