top of page

zawadzam

Fin de l'amour

Och, miłości, ty tragiczna, acz upragniona istoto! Ile cię trzeba cenić... tak szybko mijasz. Miłość jest zjawiskiem dziwnym, nie każdy w nią wierzy i nie każdy ją znajduje, ale każdy jej pragnie - choć nikt jej nigdy nie zdefiniował i nie zbadał pod mikroskopem. Czy jest - nie wiem, ale pewne skomplikowane procesy chemiczne zachodziły w moim mózgu niejednokrotnie i takie oto utwory pod ich wpływem powstały, niekoniecznie optymistyczne i radosne. 

Miłość

orgie wygasłych gwiazd
biodrami ruszają metalicznie
przy wtórze Unforgiven II



dziewczynki z zapałkami żyją samotnie
męskie dłonie nie pamiętają ich kształtu
ślina i pot giną w namiętności
o smaku zgniłych truskawek



dekadencki poemat boleści
o niedotyku niespojrzeniu nieobjęciu
nad grobem miłości jaskółki przegania
orgazmy i jęki mu nie wtórują

obcas zakleszczył się w szparze łóżka
znów jestem mniejsza od całego świata
odpalam papierosa i przykładam do pępka
by zagasić spowinowacenie miliona snów

 

sama w kwiatach twoich włosów usycham
nie chcę się wydostać splatają mnie liany

ukrycie słucham twych słów wypowiadanych

spod siedmiodniowego

zarostu



mówisz że nie kochasz nie wierzę - obiecałeś

rozpaczliwie szczypię się cała ty głową poruszasz

chcesz mnie wytrzepać mimo że się mocno trzymam

spadam na twoje barki

jak łupież

jestem naszą niewygodną konsekwencją

uczepioną twojego sumienia jak brud na kołnierzyku

nie wyczesuj mnie nie strzepuj nie wybieraj

dopóki nas nie rozłączy

życie

 

namaluję dzisiaj niebo
pięcioma kredkami
oprawię je w złote ramy
twojej kieszeni


zapachem migdałów
natrę nadgarstki
przypomnę sobie palcami
ich kształt


na powieki położę ci świt
gdy pierwsze wróble wykąpią się w piasku
zostawię sobie kawałek snu
na później


 

kroczę przez amarantowe firany zawieszone niedbale
wstrzemięźliwości stawiając pijany krok
tu jestestwo nasze zadziobuje się miodem
w te ćwiartki ust schorowane niepocałowaniem



jestem spętana konsumpcją piękna i miłości
patetyczną skazą niewiarygodności cnoty
bo wreszcie idzie na deszcz, idzie na sen
na Atlantydzie nie ma już nadziei



a ty, uparcie nieistniejący
niespieszne przychodzisz minutę za późno
wynucę ci więc bluesa pod kołdrą wysmucenia
pojedziemy nad ranem karmić łabędzie



słowa modlę pod kuratelą bladej dziennej lampki
łysej śpiewaczki
- anioły są takie ciche

zwłaszcza te w moim domu*-



*parafraza - nie plagiat;

Stare Dobre Małżeństwo
siedzi mi w/na głowie

 

gorzkie migdały

blues w południe

nieistniejącemu już

pokochałam cię w rozpadzie zdarzeń
tak prosto i łatwo i banalnie



w poezji prostoty nie da się przecież wyrazić
a ja chcę ciebie jedynie



uwiecznić
jednorazowy kochanku



bądź obojętny na fatamorganę
którą się stałeś i którą niweczysz
spójrz - bezsenność się mnie ima



dziękuję ci, jednorazowy kochanku



nie zapomnę nie wybaczę nie przestanę
tylko zgodnie z przestrogą od ciebie daną
za wszystkich mężczyzn

                                                                  - staję się właśnie kobietą


 

szuflada

moja pamięć jest wybiórcza


jedna szuflada na dnie pamięci

z zasuszonym płatkiem chwili

w której patrzyliśmy na Wartę

pijąc zmarznięte piwo

 

(widzisz nie ma już nas

 

istnienie


rozdzieliło się na pół)

 

szufladę zamknęłam

na klucz


 

malinowo

malinowo mi
przyniosłeś koszyczek
i ręce masz podrapane

 

palce wyrosły mi malinowo
(paznokcie omdlały z zachwytu)

 

włosy malinowe mam
ukradkiem słucham ich zapachu

 

sen maliną zakrapiam
na zbyt dużym płótnie


 

obiecaj

obiecaj
że znów się spotkamy
na wrzosowiskach
miejscu Sokratesa i Homera
gdy jasność przestanie
budzić marzenia

w chwili między nocą a dniem
gdy wciąż pamięta się sen


 

w czasie przeszłym

piasek wystygłszy fatamorganą zwierzeń
spotęgował sieć pajęczą cnotliwie grzeszną
przysięgając miłość niewygasłą nigdy
odbijał w zwierciadle pocałunek niewinny

 

zamarzły powoli kręgi na ognistej wodzie
tworząc tarczę w którą niepodobna trafić
twardość jej oblicza bez kresu wytrwałego
bezlitośnie obdziera do mięsa smutek z ciała

 

wciągający wir nie mógł się sobie oprzeć
błogosławiąc śpiewem deszczowej piosenki
przemijanie bywa bolesne w kalendarzu zdarzeń
gdy zapamiętałość wygasła zużyciem materiału

 

idealnie spójne dwa nagle obce sobie ciała
odpychane magnesem zapomnianej przeszłości
i bicie serca pospieszne tak niezniszczalne
jak doskonałość której jest dziełem


 

Plaża

lament
a nikt nie słyszy
do woli możesz skarbie
duszę obnażać

 

wiesz co mały
twoja nagość to chyba jaka
fatamorgana

 

ujrzałam we śnie
turkusowy świat
spasione słońce


rozłożone truchło


jego

bottom of page