top of page

Martwy Śledź w Kinie Porno

Opowiadanie napisane na konkurs Ambasady Śledzia i miesięcznika "Bluszcz". 

Zajęło 4. miejsce. 

Niestety, ograniczona liczba słów nie pozwoliła na rozpisanie się ;)

Seans nocny, jak co wieczór. Pełnometrażowy film dla dorosłych z doborową obsadą – prawdziwymi gwiazdami podziemnej kinematografii, z lektorem. Sala, przeznaczona dla osób czterdziestu i sześć (jeśli liczyć boczną nawę, w której można tylko grzeszyć, gdyż filar przysłania trzy czwarte ekranu), prawie pusta. Kilku stałych widzów, jedna para licealistów, dwóch kierowców ciężarówek. Kobiet w liczbie trzy, z czego jedna - licealistka, zarumieniona odkąd tylko weszła do kina, i dwie panie lekkich obyczajów, które przyszły tu na randkę ze swoimi klientami. Zapada ciemność, na ekranie migocą liczby: 5-4-3-2-1. Podczas takiej ciemności, jaka zapada w Kinie Porno, nie widać niczego poza czernią.


Nagle pośród ciemności rozlega się krzyk. Widzowie, otumanieni, nie do końca zdają sobie sprawę, że krzyk nie pochodzi z ekranu. Jak by - niczym niezmącony - spokój seansu trwa nadal.
Tylko Bileter, czujny starszy jegomość, wytęża słuch. Krzyk był jeden, kobiecy; urwał się zanim znudzony mężczyzna zdołał zlokalizować jego źródło. Zatem powolnym krokiem wkracza do sali kinowej, rozgląda się. Nic. Przysiada na krześle nieopodal drzwi i tępo patrzy w ekran. Główna aktorka, już naga, nie robi na nim wrażenia; widział ten film już wiele razy. Pogrąża się w zadumie, nieświadomie oczekując kolejnego krzyku.
W pewnym momencie rozlega się nieprzyjemny, rybi zapach. Widzowie marszczą nosy, rozglądają się wokół siebie. Smród staje się nie do zniesienia, ale nikt nie podnosi się z miejsca. Żal opuszczać seans za siedem pięćdziesiąt.
Jak by to ktoś specjalnie dawkował napięcie, obraz się urywa. Bileter gniewnie spogląda w małe okienko z projektorem. Kulawy Adaś nie zmienił taśmy.
Bileter prawie biegiem wychodzi z sali, pozostawiając za sobą coraz głośniejsze głosy dezaprobaty widzów. W pokoiku projekcyjnym ciemno. Po zapaleniu światła rozlega się kolejny krzyk - tym razem Biletera.
Na podłodze, w kałuży krwi, leży martwa kobieta. W ustach trzyma do połowy wepchniętego śledzia.
Bileter, powstrzymując odruch wymiotny, trzęsącą się ręką wystukuje na klawiaturze komórki 997.
Policja zjawia się po piętnastu minutach. W międzyczasie Bileter zamyka drzwi na wszystkie spusty, zgodnie z zaleceniami policjanta przyjmującego zgłoszenie. Widzowie zaczynają się niecierpliwić, buntują się przeciw zamknięciu. Jednak Bileter pozostaje nieugięty.
- Jeśli morderca wciąż znajduje się wśród nas, musimy czekać - myśli, choć nie wypowiada tego głośno. Mogłoby to wywołać panikę lub, co gorsza, sprowokować mordercę do ataku.
- Komisarz Ksawery Roztocki - przedstawia się Bileterowi szpakowaty, przysadzisty oficer policji. Kilku innych policjantów prędko wbiega do pomieszczenia projekcyjnego.
- Cóż, Śledziowy Morderca dotarł i tutaj - komentuje Roztocki, czyszcząc okulary brudną chusteczką. Próbujemy go złapać już od dwóch tygodni. Czternaście dni temu dokonał podobnego mordu na prostytutce. Ta, tutaj - mówi dalej, szturchając nogą ramię martwej kobiety – to pewnie też prostytutka. Tanie perfumy, mocny makijaż, wyzywające ubranie. Modus operandi ten sam. Śledź w ustach. To jego, znaczy się Śledziowego Mordercy, znak rozpoznawczy.
Komisarz bez dalszych komentarzy przechodzi do sali kinowej.
- Proszę o chwilę cierpliwości. Nazywam się komisarz Roztocki. Zdarzyło się tutaj morderstwo. Każdy z państwa zostanie wstępnie przesłuchany, dopiero wtedy was wypuścimy. Czy jest tutaj jakieś zaciszne miejsce? – Roztocki zwraca się do Biletera. Ten, wciąż blady, bez słowa wskazuje drzwi do małej salki. Komisarz przywołuje palcem pierwszą osobę. Reszta, wciąż zdenerwowana, siada na miejscach.
- A więc panie Makarewicz, jest pan kierowcą ciężarówki, to prawda?
- Tak.
Komisarz przygląda się otyłemu mężczyźnie. Wyglądem pasuje do swojej profesji. Wąsy, ogromny brzuch, ślady potu na koszuli. Rozpięty rozporek.
- A zatem niech mi pan powie, o której godzinie zjawił się pan w kinie?
- Za dziesięć, może za piętnaście jedenasta. Jechałem osiem godzin, musiałem zrobić przerwę, wie pan, tak każą. Ale ja nic nie zrobiłem!
- To, czy pan zrobił, czy nie, to się okaże później. Czy od razu po wejściu do kina usiadł pan w sali?
- No tak, a gdzie miałbym łazić?
- Chociażby za potrzebą.
- Nie, no panie, co pan! Ja nic nie zrobiłem, naprawdę! Usiadłem i już.
Komisarz robi kwaśną minę. Uzmysławia sobie, że znalezienie mordercy będzie trudniejsze, niż sądził. Nawet jeśli morderca wciąż znajduje się w kinie (w co, przyznajmy, trudno uwierzyć), nie będzie możliwości podważyć jakichkolwiek zeznań. Wiedział przecież, że w takich miejscach, jak to, nikt nikomu nie patrzy w oczy. Każdy spogląda w ziemię, chowając głowę między ramionami. Widzowie pewnie nie umieliby nawet wskazać, kto siedział obok nich. Zapowiada się ciężka noc.
Kolejni świadkowie zeznają podobnie, jak Makarewicz – nic nie widzieli, przyszli za pięć-dziesięć jedenasta, usiedli. Każdy z nich stereotypowy widz kin Porno. Niechlujni, zawstydzeni. Prostytutki żują gumę, wskazując na zegarek.
Czas to pieniądz.
Dopiero przedostatni świadek, niejaki Kowalski, rzuca trochę światła na sprawę.
- Ja nie wychodziłem, ale moja dziewczyna wychodziła do ubikacji. I już nie wróciła. Poszedłem usiąść w sali sam, poczekać na nią chciałem, ale ona nie wracała. Więc siedziałem dalej. Myślałem, że może się wstydzi, albo jej niedobrze.
Komisarz począł ponownie czyścić okulary w zadumie. A może dziewczyna wcale nie była w ubikacji? Może weszła do pokoju projekcyjnego, zabiła kobietę i wyszła sądząc, że jej okrutny czyn pozostanie niezauważony do rana? Ale w takim razie co z Kulawym Adamem? Dlaczego go nie było w pracy, skoro to on przemieniał taśmy projektora?
- Niech pan kontynuuje – zachęca Kowalskiego komisarz, wciąż zatopiony w myślach.
- No co, no nie ma co już mówić. Ona nie wróciła, ale psze pana, to niemożliwe, by Dorotka zabiła tą kobietę. Ona boi się krwi, nawet kolczyków w uszach nie ma!
Roztockiemu oczy aż wychodzą z orbit. Opanowawszy podniecenie (które, nawet w takim miejscu, jak Kino Porno, było nie na miejscu), rzecze:
- A skąd pan, panie Kowalski, wie, że zabito kobietę? Nic takiego nie powiedziałem. Powiedziałem tylko, że popełniono morderstwo.
Przyłapany Kowalski podnosi się gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Spod jego czerwonej, sportowej bluzy wypada kawałek folii. Opakowanie ze śledzi. Roztocki mechanicznie zapina srebrzyste kajdanki na nadgarstkach młodzika, nie kryjąc już satysfakcji. Ostatniego świadka już nie przesłuchuje.
Śledztwo trwa jeszcze parę dni. Prokurator wnioskuje, w trakcie procesu, że Kowalski nie jest Śledziowym Mordercą. Jest tylko marnym naśladowcą i kiepskim kłamcą, próbującym uniknąć kary poprzez zwalenie winy na – w tym wypadku – Bogu ducha winnego Śledziowego Mordercy (którego ostatecznie złapano trzy lata później).

 

Bileter jednak odnosi z całego zamieszania pewne korzyści. Od tamtej nocy, podczas której odnalazł obryzganą krwią Andżelikę J., zwaną Dorotką, dziewczynę Kowalskiego, która to miała romans z Kulawym Adamem, sala, zdolna pomieścić osób czterdzieści i sześć, była już zawsze zapełniona. Nawet po podniesieniu ceny do ośmiu pięćdziesiąt.
Kolejną korzyścią są kwestie zdrowotne – Bileter już nigdy nie weźmie do ust śledzia.


KONIEC

bottom of page