telegramy
cliché
Skrajne emocje są najlepszą pożywką dla niespełnionych artystów. I tak skrajne zauroczenie, radość, wstyd, tęsknota czy smutek stanowią dla mnie motor napędowy, zwany potocznie inspiracją. Nie lubimy samotności, ale lubimy o niej pisać, choć jest tak banalna i grafomańska.
Samotność
wspinaczka na szczyt poezji to
zapisane frazesami notesy
wiekopomna rozterka Hamleta
trzask i prask
(by poczuć się poetą co poezję zna
i rwie włosy z głowy czymś więcej niż tylko
dobrymi chęciami)
cliché
piszczącego czajnika
na dawno wystygłą yerba mate
ohydną dawkę egzotyki
(by poczuć się boso z kamerą wśród zwierząt
i czarnych jak smoła pań o nagich biustach
z figowym liściem)
złorzeczenie
wierze nadziei miłości
by nie narazić się na śmieszność
którą i tak zapłaczemy się
samotnie do snu
telegramy umarły śmiercią naturalną
zdeptane bezpłodnym żelastwem
- cisza w pokoju gościnnym
staje się nie do zniesienia
w tłumie
niepożegnanych pasażerów
hrabia Rochester się kłania
- szyje enigmą szorstką pościel
w sam raz na kolejną długą zimę
jedyne co możemy teraz zrobić
to zapieścić się na śmierć
modlitwy roztrzaskują się na podłodze
satynowe pościele goszczą pustkę
zasypana pocałunkami szyba
nie przepuszcza światła
przepijam moralność
niepełnomyślnych słów
uwięzionych w gardle
w tym co niewypowiedziane
czai się
smukłość rzęs
zgrabność słów
zmysłowość ust
i tu zrozumienie
spotyka się z próbą gwałtu
na samotnych marzeniach
którym za późno na spełnienie
szorstkość twojej brody
wbija się w moją głowę
udawanie przychodzi łatwiej
gdy wypity alkohol zabrania prowadzić
niepełnomyślność
niewypowiedziane
zagubiona samotność
smutek mnie zjada co się już tydzień skradał
chciałabym by podszedł bliżej zamarznął mnie całą
adres zmieniłam w konfiguracji nie zapisałam
biedak dojść nie może tylko się skrada i skrada
samotność moja się zagubiła choć siedziała na ramieniu
też adresy pomyliła i szuka w rozterce dymu z komina
ale zimno mnie przeszywa i dobrze mi tak przecież
smutek pierwszy niech przyjdzie samotność niech dobije
muszę kupić nowy laptop by ustawić swoje życie
wypalam się tysiącem papierosów poprawiam statystyki
czekam na odwilż już dwudziesty trzeci dzień
gdy nadejdzie obejmę się sobą i uśmiechnę przez łzy
chłód dwojaki
lękliwy deszcz tańczy chłodem na moich włosach
płaszcz niby szczelny wciąż przepuszcza ciepło
wszystko jest oczywiste choć jest złudzeniem
trudno przywyknąć do własnych łez
podjechał następny tramwaj nie wsiadłam
niech chłód poranka przeniknie do cna
oby serce zamarzło i przestało czuć
jak moje ręce w dziurawych rękawiczkach
modlę się wciąż do nierealnych bogów
by dali mi siłę na spojrzenie w lustro
odbicie zamglone wstydem istnienia
pęka na pół na całe siedem lat
wieczność
dym z papierosa otula dywanem zmarznięte ramiona
martini płynie ogniem przez krtań aż do pępka
(słodko - gorzka bezmyślność w smaku
przeplatana nieobecnością po dwóch kieliszkach)
liście znudzone przemijają cytryną
ptaki między zębami uciekają z wrzaskiem
kot na kolanach mruczy źrenicom smutnym
i odczuwam szarość komórką i synapsą
za oknem Poznań zabiegany i płaczący
tramwaje odmierzają odległość poranka
zaspana społeczność nierówno trzyma krok
a chłód oplata skrzydłami samochody
zabijam mnogość łez płynących
wraz z jaskrawym nadejściem świtu
kobiecie nie wypada tak pić
w towarzystwie twarzy ze zdjęcia